Z życia gimnazjalisto-licealisty

Prawdziwe historie odziane nutką wrodzonego krytycyzmu

Jak to zwykle, każdego dnia rano Ola będąc na warcie przed drzwiami wejściowymi do internatu pilnowała go jak wierny pies leżący na kocu, przebudziła się. Wstała szybko czując chłód dochodzący spod nieuszczelnionych drzwi i natychmiastowo sprawdziła czy podczas męczących nocnych koszmarów nie powypadały jej skarpety upchane w staniku... Okazało się, że przypuszczenia były całkiem trafne! Stanik odstawał od ciała nie mając co utrzymywać, gdyż nie było w nim odpowiedniej ilości skarpet. Szybko ogarnęła się i biegnąc po schodach do pokoju pogubiła ostatnie resztki waty, które w nim zostały... Kiedy weszła już do pokoju wzięła ciuchy koleżanek (jak to zwykle bywa), nowe skarpetki i poszła się jak najszybciej przebrać, by nikt nie zauważył jej płaskiej dechy jaką prezentowała. Potem pożyczając kosmetyki (również od koleżanek, bo w swoje nie inwestowała) wymalowała ślepia, wyglądając przy tym jak strach na wróble.
Postanowiła, że dziś pojedzie do szkoły na nogach... dlatego też wcześniej kupiła bilet. Mijając linię sklepów typu "wszystko za 5 zeta" wstąpiła, aby kupić awaryjne opakowanie używanych skarpet (w końcu kryzys, trzeba oszczędzać). Po czym udała się do szkoły.
Po lekcjach poszła do pizzerii i zamawia pizze:
- Poproszę wiejską.
- A na ile kawałków pokroić? Na sześć czy na dwanaście?
- Na sześć, bo dwunastu nie zjem.
10 min później wpieprzała żarcie. Upieprzona jak świnia wyszła z lokalu i pospieszyła prosto na przystanek autobusowy, skąd pojechała do chaty.
Popołudniu przyjechali do niej dziadkowie i mieli zostać na noc. Oznajmili wnuczce, że oni chodzą spać z kurami. Pomyślała sobie biedna, że chyba dziś to spać nie pójdą bo u nich nie ma kur! Wpadła więc na pomysł by wziąć kurczaka z zamrażarki. Będąc w pokoju gości zauważyła, że już śpią ale na wszelki wypadek kurę zostawiła przy łóżku. Potem czując nieziemski smród, postanowiła, że znajdzie źródło tego odoru. Szukając tak uporczywie, spostrzegła, że czuć go od niej. Pomyślała wkrótce: "No tak nie myłam się cały tydzień, chomikowałam bród pod pachami (na całe to nieszczęście zalęgły się tam termity) i założyłam (również przez przypadek) plantacje koperku między zębami. Najwyższa pora się zdezynfekować". Więc papierem ściernym oczyściła twarz, łopatą zgarnęła syf z pleców, woskowinę zatykającą uszy (pomijając to, że nic już nie słyszała) przetkała "Kretem", a buszu pod pachami jak i na nogach pozbyła się Roundup'em, prościej mówiąc randapem.
No tak... siebie doprowadziła do należytego stanu, ale co z łazienką?? Tu zaczęły się schodki, gdyż wanna się zatkała, umywalka również z nagromadzenia w niej ogromnej, wręcz zadziwiającej ilości odpadków grzybo-podobnych.
Po tak ciężkiej pracy, wyczerpana poszła do łóżka. Następnego dnia rano (była to niedziela), wstała napchała waty, której odpowiednią ilość przygotowała już wczoraj, odpicowała się jak szczur na otwarcie kanału i galopem pospieszyła do kościoła.
Wieczorem już nie było tak wesoło, gdyż wracała do internatu. Po ograniczonej ilości kolacji do zera znów została przeniesiona z kocem pod wejściowe drzwi budynku. Kiedy przebudziła się w nocy pilnowała go stosując nową metodę: podbieg, niuch, wzdryg (i tak w kółko). Nie wyjawiając wszystkich sekretów, sprawiło jej to niemałą frajdę!!

Podobno pani w szkole mówiła na historii, że miód jest zdrowy... Marta wzięła to bardzo do siebie i od razu na przerwie wzięła bułkę, którą zakupiła u woźnego i smarowała ją "miodem" z ucha ( koleżanki też musiały trochę dorzucić, bo jej starczyło tylko na pół bułki)...
Na następnej lekcji wychowawczyni oznajmiła klasie, że jadą na wycieczkę- do Warszawy, by zobaczyć Syrenkę i Łazienki. Marta od razu pomyślała, że takie kanapki się na niej nie zmarnują, tylko musi wcześniej zacząć zbierać miodek, żeby zabrać ich przyzwoitą ilość. Zastanawiał ją tylko jeden fakt... po co ma jechać aż tak daleko by zobaczyć Syrenkę i jakieś Łazienki ;/ Skoro syrenkę już widziała u rolnika na wsi, kiedy to wskoczył do niej gdy zatkała mu dziury w płocie krowimi plackami. Jak się tak spieszył aby wsiąść do syrenki Marta myślała, że już się z nią nie pożegna, lecz był bardzo kulturalny i pomachał jej środkowym palcem u ręki. Pomyśleć by że tak niewiele trzeba gburowi do szczęścia!! Więc rolnik odjechał, widocznie mimo jego pośpiechu zapał nie wystarczał, bo tuz na zakręcie dwie krowy zdążyły go wyprzedzić. Nagle w szkole rozległ się dzwonek i przerwał Marty rozważania. Baholandia wraca wreszcie do domu...
Chwilę później Marta wpada do chlewa ( aktualnego miejsca zamieszkania ) rozczochrana jak diabeł tasmański i zaczęła piszczeć. Matka chcąc ją uciszyć musiała zastosować metodę "gwałtownego zapowietrzenia" i walnęła ją PLASTIKOWYM KLOCKIEM w łepetynę. Lecz mimo uderzenia miała wszystkie zęby ( tata jej często powtarzał, że jej to krowa zęby wypierdziała i naruszyła konstrukcję szczeliny). Efekt był natychmiastowy, ale powinna wziąć ten drewniany, gdyż plastikowy niekiedy nie działa. W rezultacie Martę jakoś dziwnie ułożyło na ziemi, matka myślała,że pewnie zapomniała drogi do chlewika, więc prosiaka za nogi ( dwa grube, sflaczałe pasztety ) i na świeżo wywalony, cieplutki gnój.

W poprzednim odcinku tego opartego na faktach horroru.

Prosta linia lasera tuż z małych oczu zagłębionych w szerokiej czaszce cięła me wnętrzności. W końcu pociągnąłem ją za rękę. Dotknęła mnie jej nasycona rozkładającym się potem szeroka dłoń!

CZĘŚĆ 2

Magi wstała prezentując mi długo tuczona sylwetkę. Lekki zefir raczył zaszczycić mnie stajennymi zapachami starannie pielęgnowanymi przez koleżankę. Opięta sukienka tworzyła z jej ciałem jedno dzięki zlepieniu za pomocą wyborowego potu. Człowiek orkiestra rozpoczął piosenkę. Zaczął sie taniec. Nagle sobie uświadomiłem swój błąd. Była to droga przez mękę akompaniowania weselnymi nutkami.
Magi odziwo umiała dwa na jeden!! Może nauczyła sie tego w stajni wywalając gnój od swoich pupilów, krok do przodu - nakładamy, krok do tylu - wywalamy.
Przez cale cztery minuty nie była wstanie zrobić żadnej figury w tańcu. Kompletnie nic. Tylko krok podstawowy wykonywany przez tłuste nogi o objętości porządnego dzika. Chyba została sparaliżowana. W końcu byłem chyba pierwszą osobą, z którą tańczyła.
Ciągle patrzył na mnie jej szeroki pyszczek i dotykały mnie jej szerokie dłonie, które nad wyraz wykazywały nadmierne wydzielanie lepkiej wydzieliny. Na szczęście piosenka dobiegała końca. Jeszcze chwila, parę sekund.
JEST koniec. Uff. Uciekłem od niej szybko do łazienki żeby zmyć jej pot z rąk. Po tańcu nawet jej nie odprowadziłem, została na środku parkietu i później stwierdziłem że mi jej trochę żal. Lecz to nic. W obliczu tak beznadziejnej imprezy, coś takiego to pikuś :P

Pamiętajcie o komentach .

A i klik w reklamę tez nie zaszkodzi.

Justynka... tak to ten niski, gruby, pruderyjny, dziki osobnik, któremu nieustannie brakowało odwagi, by porozmawiać ze znajomymi. Ciągle myśli ( chociaż jak by się uparł to w głowie pusto nawet już echo przy puknięciu nie ma się gdzie odbić), że jak sika w majtki to nie jest dzieckiem. Ona tylko śmiało twierdzi, że po prostu czasami nie zdąża dobiec, a raczej dotoczyć się do kibla. Tego dnia mamuśka postanowiła ją wysłać do psychiatryka... więc przyozdobiła córę w kaftan bezpieczeństwa, przywiązała usilnie do bagażnika na rowerze i ruszyła w drogę. Dobra by była z niej baba, tylko ma słabe przyspieszenie pod górkę. Ale Justynka zawsze chwaliła się Oli i Kamilce, że jak jaj mama się spieszy to wyprzedza nawet rowerowców. Jadąc 10 min. zatrzymały się na mała przerwę... Nasza koleżanka od razu widząc okazały kawałek błota, pospieszyła by zrobić kilka kulek, a matkę doprowadzić do furii (pewnie znowu znając życie dostanie w nos wyglądający jak kwit na węgiel). Ale mimo to lubiła jak to ona nazywa: błociane bajery, i mieszać błoto godzinami, a jej ojciec nieustannie twierdził, że ona jeszcze zostanie politykiem, bo ta cała polityka według niego to niezłe błoto. Justynka nic nie miała przeciwko temu i chciała zostać politykiem. Najbardziej w tym interesuje ją to, że oni nic nie robią tylko pierdzą w stołek, a mają z tego kupę forsy. ostatnio nawet doszła do wniosku z uśmiechem na zderzaku, że w sejmie to musi być niezły smród, skoro tyle polityków w jednym miejscu. Lecz jej to różnicy nie robiło bo i tak kochała te zapachy. Niedługo później, dostała w nos- co wcześniej było tylko dla niej obiektem westchnień, przemieniło się w realna rzeczywistość. W ten oto sposób mamuśka odciągnęła bachora od zabawy i ruszyła w dalszą wycieczkę. Po dotarciu na miejsce, stwierdzono, że do psychiatryka przyjmą ją w pierwszej kolejności, a jej zdumiewające Sivi odgrywa tutaj znaczącą role.

Wczoraj odbyła się szkolna impreza, jak zwykle wiejska żenada. Wszędzie swąd kiełbasy i świeżo zrobionych bułek o konsystencji dorodnego głazu. Nadchodzi czas na taniec.

Wszędzie gorąco, pot się leje strumieniami. Niestety, antyperspirant to zbyt trudne słowo do wymówienia dla ekspedientki. Dziewczyny przyozdobiły swe tłuste cielska wdziankami z gazety. Naprawdę miło patrzeć jak ktoś spada na samo dno. Każdy wie jak jest na szkolnej zabawie, kilkaset kilo żywej chłopskiej masy stoi przy ścianach i miele cały czas coś przez swoje żółte zęby. Lecz najbardziej przytłacza widok dziewczyn przy ścianach! Toż to przez potną mgłę dojrzałem Rozalię w seledynowych pantoflach. Pomyślałem sobie, że sprawie dziewczynom przy ścianach radość pochwalenia się przed koleżankami, że tańczyły z kimś na imprezie. Jednak cały czas spoglądał na mnie wzrok kuli, w opiętej sukience. Kolejna piosenka grana przez człowieka orkiestrę wynajętego za dwie stówki. Myślę sobie, że nie odpuszczę sobie takiej okazji. Podszedłem do dorodnej kuli zwanej przez tambylców Magi. Wyciągnąłem rękę i spytałem „czy zechcesz ruszyć swoje mniemanie i zatańczyć”. Nigdy tego nie zapomnę, ten wzrok! Prosta linia lasera tuż z małych oczu zagłębionych w szerokiej czaszce cięła me wnętrzności. Wkońcu pociągnąłem ją za rękę. Dotknęła mnie jej nasycona rozkładającym się potem szeroka dłoń!

Ciąg dalszy nastąpi

Było sobie pięć osób: Renata (szczupła, zdeterminowana przez rodzeństwo, nieśmiała, uległa blondynka z piegami na nosie), Marta (wrażliwa, roztrzepana, gruba, wiecznie nieszczęśliwa w miłości, czuła brunetka z grzywką opadającą na czoło), Justyna (niski, gruby, pruderyjny, dziki osobnik któremu nieustannie brakowało odwagi by porozmawiać ze znajomymi), Monika (wysoka, sceptyczna, kokieteryjna, ciekawska i uparta jak osioł brunetka) i Ola ( niska, perfidnie obłudna, szczupła, z brakiem rozsądku, a nadmiarem miernoty lekkomyślna pesymistka) . Niestety dziewczyny wcale się nie znały i okropnie się nudziły, bo każda z nich mieszkała samotnie, w domu z rodzicami.
Pewnego dnia, a była wtedy piękna pogoda, wszystkie dziewczyny wybrały się na spacer, każda ze swojego domku i każda z nich myślała: Może spotkam dzisiaj kogoś, kto chciałby zostać moim przyjacielem? Ola spotkała Justynę: - Może chciałabyś zostać moim przyjacielem? Ale Justyna tylko oznajmiła:- Nie mam czasu, muszę pilnować gospodarstwa. Poszła więc smutna Ola dalej, przed siebie. Wkrótce spotkała Monikę: - Witaj, czy nie chciałabyś zostać moim przyjacielem? A ona na to: -Bardzo bym chciała mieć przyjaciela... jak chcesz to możemy się lepiej poznać. Ola bardzo się ucieszyła, że spotkała osobę, z którą będzie mogła poszczekać i pobawić w nową zabawę Oli: kto jest głupszy ode mnie. Razem spotykały się i wyprowadzały wzajemnie na spacery.
Renata będąc w sklepie napotkała pomagającą swojej babci w obsługiwaniu klientów, Justynę: - Witaj! W czym mogę służyć? - spytała Justynka - Poproszę rogala z czekoladą- to dla mnie, 2 kilo cukierków- hmmm... też dla mnie i suszone grzyby- a to to dam siostrze w prezencie. - Czy coś jeszcze? – zapytała grzecznie. - Tak, czy zechciałabyś się ze mną zaprzyjaźnić? - Jak chcesz to możemy się dzisiaj spotkać... Zadowolona z propozycji koleżanki Renata, pożegnawszy się z Justyną poszła do domu zanieść łup. Wracając do domu spotkała smutnego, siedzącego na ławce buszmena. Zapytała więc czemu jest tak smutna. Lecz Marta nic nie odpowiedziała tylko posłała jej piorunujące spojrzenie jakim tylko wyjątkowe osobniki obdarzała. Po chwili Renata oznajmiła: - Nie smuć się. Jak chcesz to możemy się zaprzyjaźnić: będziemy łapać pchły, łowić nad stawem stare buty na kolację, a nawet otworzymy kopalnie węgla w swoich nosach. Marta spojrzała na koleżankę z uśmiechem na twarzy i zgadzając się zagdakała, gdyż mało mówiła uważając że jej się zęby pocą. Renata zapoznała nową znajomą z Justyną i razem stworzyły zgraną paczkę mega łomów. Dopiero wtedy dziewczyny zaczęły się rozglądać na boki. Były bowiem bardzo szczęśliwe, gdy zorientowały się wreszcie, że każda z nich przezwyciężając swój cynizm, dzikość i lęk, może mieć nowe przyjaciółki?! Zaczęły podskakiwać wesoło z radości, postanowiły nigdy się nie rozstawać. Żyjąc w zgodzie, przyjaciółki wyrosły na duże, odważne i przede wszystkim upasione prosięta.

Współtwórcy




wszelka zbieżność osób i nazwisk jest przypadkowa



Poświęć nam parę sekund (dokładnie 2,7s)

Kliknij w reklamę poniżej. Nic Cię to nie kosztuje a dzięki temu utrzymuje się ten blog.

Dzięki dobra duszo! Bóg Ci to w dzieciach wynagrodzi :)